W najnowszym numerze magazynu „Czwarty Wymiar” można przeczytać ciekawy wywiad z założycielką Centrum Ajurwedy Izabellą Demozzi. Zapraszamy do lektury!
Wokół medycyny naturalnej
Tańcząca z Wszechświatem
– zamiast wywiadu, Izabelli Demozzi, ayurvedystki, wysłuchał Jędrzej Fijałkowski
Najlepsze historie o superbohaterach
są jednocześnie opowieściami o nas samych
Deepak Chopra
Wszystko wzięło początek od pewności, że jeśli tylko otworzymy się na Wszechświat – odpowie nam tym samym i ta wzajemna, symbiotyczna relacja przyniesie zdumiewające efekty w naszym życiu. Liczba nieprawdopodobnych zdarzeń, jakie towarzyszyły Izabelli Demozzi przy jej życiowych zakrętach doprowadzając ją na południe Indii, do nadmorskiej Kerali, w której założyła ośrodek ajurwedy, była zdumiewająca.
Legenda głosi, że Kerala wyłoniła się z morza za sprawą Paraśuramy. W miejscu, gdzie wrzucił on do morza swój topór wyłoniła się ziemia rozpostarta między morzem i górami, tworząc wyjątkowo urokliwy stan dzisiejszych Indii.
Kerala (kera – to palma kokosowa, alam – to kraj) jest jednym z najpiękniejszych, turystycznych zakątków tego kraju. Położona na malowniczym Wybrzeżu Malabarskim, nad morzem Arabskim, jednym z najcieplejszych mórz świata, graniczy na południu z Oceanem Indyjskim. Od reszty subkontynentu indyjskiego oddzielają ją góry. Wymarzony klimat, wymarzone miejsce. Do dziś znana ze sławnego na całe Indie teatru wywodzącego się z ceremonii religijnych, uprawianej tam sztuki walki kalari payattu i terapii ajurwedyjskich.
I właśnie, żeby założyć w Kerali nowoczesny ośrodek ajurwedy, który proponowałby zachodnim turystom warunki, do których są przyzwyczajeni i zapewnić leczenie starą sztuką medyczną – Polka znalazła się w tym miejscu, w tym czasie, popychana siłą Wszechświata. Bowiem – jak twierdzi – misterny plan naszych działań opracowuje Góra, my zaś samodzielnie wykonujemy małe kroki, które nas do realizacji tego planu przybliżają.
Izabella Demozzi pracowała w korporacji Pepsico. Do czasu. Po kilkuletniej gonitwie i zwariowanych rozkładach dnia, lawirując między możliwością, a niemożliwością, eventami, spotkaniami, wyścigiem szczurów – miała dość. Kiedy w 1997 wyjechała na kurs NLP do Londynu, prowadzony przez samego założyciela nurtu, Richarda Bandlera, wykorzystała swoją szansę i, uwaga, pierwszy z wielu tzw. przypadków w jej życiu – spotkała tam Deepaka Choprę, znanego guru Ayurvedy, a nieco póżniej Antony Robinsa, jedną z czołowych postaci NLP. Zainspirowana ich naukami, mając dość dotychczasowego, korporacjynego stylu bycia i życia wybrała się w 2000 roku do Indii, aby spojrzeć na świat inaczej.
I tu zaczęły się materializowaść zrządzenia losu noszące znamiona interwencji Wszechświata, trudno bowiem uwierzyć, żeby bez jego udziału człowiek, choćby najbardziej pragnący zmian, osiągnąć mógłby taki cel ostateczny, jaki stał się udziałem Izy.
Jako cel podróży wybrała Keralę właśnie, matkę ayurvedy. Na miejscu trafiła na sędziwego lekarza, który stał się jej nauczycielem i przewodnikiem po Vedach, najstarszych pismach świata. Nie miał, jak to Hindusi, zwyczaju rozmawiać z kobietami, a już na pewno nie planował wprowadzać jej w arkana swojej sztuki. Stało się jednak tak, że choć początek ich znajomości sprowadzał się do nieobowiązujących roz,mów na stołeczku pod palmami, po kilku spotkaniach, wayczuwając drzemiące w młodej Polce możliwości, zaproponował jej iż przekaże jej część swoich umiejętności, zaś po kolejnych – zaproponował naukę masaży ajurwedyjskich. Warunek był jeden: to nie jest nauka na dwa tygodnie, ale na dużo dłużej. Została wówczas w Indiach na pół roku. Znacznie później dowiedziała się, że jeszcze nigdy lekarz ów nie uczynił czegoś takiego dla cudzoziemca. I że spotkało ją ogromne wyróżnienie.
Po powrocie do Polski, założyła pierwsze Centrum Ajurwedy, o którym pisałem w 1 numerze tegorocznego „Czwartego Wymiaru”.
– Podjęliśmy w Polsce duże ryzyko. W 2002 roku, nie było jeszcze żadnych gabinetów spa, tylko gabinety masażu klasycznego. Były gabinety medycyny chińskiej, mongolskiej, ale ajurweda stanowiła zupełną nowość. Na miejscu swojego poprzedniego biura stworzyłam orientalny gabinet masaży, o których wówczas nikt jeszcze nie słyszał. To było bardzo trudne przedsięwzięcie. Znowu wtrącił się Wszechświat, który właściwie to wszystko organizował. Ja tylko podążałam za jego krokami i starałam się ze wszystkich sił nadążyć.
Centrum Ajurwedy z powodzeniem funkcjonuje cały czas, bazując na oryginalnych ziołowych olejach i produktach z Indii i wykonując zabiegi dokładnie tak, jak nakazuje ayurveda. Do tego dodajemy europejski standard. To wszystko jednak kosztuje. Centrum nie przynosi zysków na skalę pracy w korporacji, nie przejmuję się tym jednak, gdyż mam podobno „zapisane”, że o pieniądze mam sie nie martwić, bo zawsze dostanę je od Góry, na to, co jest moim przeznaczeniam. Jak do tej pory to się sprawdza.
Jasne! Taka zwyczajna umowa ze Wszechświatem!
Ponownym zrządzeniem losu okazała się wyprawa do Biblioteki Liści Palmowych. Tych “prawdziwych”, nie nastawionych turystyczno-merkantylnie jesr w Indiach dwanaście. Nie ma o nich nformacji w żadnych przewodnikach turystycznych, ani w internecie.
Spotkanie z kapłanem w tej bibliotece rzuciło nowe światło na ścieżkę, którą podążała, jak też na przyszłość, która miała być zupełnie odmienna niż jej dotychczasowa rzeczywistość. Pytając o guru, dostała odpowiedz, by nie skupiała uwagi na jego poszukiwaniach, gdyż guru nie jest jej potrzebny. Guru odnajdzie w sobie.
– Guru, jest uznawany przez Hindusów za duchowego przewodnika. Jest w pewien sposób uosobieniem Boga, którego nie można zobaczyć, ani dotknąć. Guru spełnia tę rolę. Jest personifikacją Boga. W pradawnych czasach prawie każdy potrzebował guru, obecnie nie wszyscy mają taką potrzebę, gdyż świadomość jest inna, a ścieżki dotarcia do Siebie, nawiązania kontaktu z własną Duszą są rozległe. Guru nie jest potrzebny osobie, która odczuwa jedność z Bogiem, w bezpośrednim kontakcie z sobą samym. Guru jest wówczas wewnątrz nas, jest mistycznym mędrcem, który prowadzi po zawiłych ścieżkach życia.
Ta wypowiedz kapłana przyniosła mi pewną ulgę, jako że w swoim życiu spotkałam naprawdę bardzo wielu wspaniałych nauczycieli z różnych kultur świata, a jednocześnie nigdy nie miałam poczucia, że chcę się z którymś z nich wiązać. Każdy oferował mi coś innego, każdy był przewodnikim na pewnym etapie życia, każdemu zawdzięczam wiele zdobytej wiedzy i doświadczenia. Coraz cześciej jednakże odwołuję się do Mojego Wewnętrznego Guru, do mądrości, którą mam w Sobie.
Pośród wielu innych ciekawych rzeczy, które kapłan wyczytał z mojego liścia, znalazła sie przepowiednia, że w pewnym momencie życia zajmę się uzdrawianiem duchowym, wybuduję ośrodek w odległym kraju, nad ciepłym morzem, do którego będą zjeżdzać ludzie ze wszystkich stron świata, po uzdrowienie duszy i ciała. Nie będzie to miejsce komercyjne, lecz bardzo prawdziwe, którego nadrzędnym celem będzie uzdrawianie na wszystkich poziomach.
Wówczas wydawało mi się to wszystko bardzo mało prawdopodobne. Wciąż siedziałam po uszy w różnych biznesowych sprawach. Potem sięgnął wstecz do moich poprzednich wcieleń. Okazało się, że kiedyś wcieliłam się, jako jakiś mistrz w Tybecie, również jako tancerka świątynna w pewnej w starożytnej kulturze, handlowałam w średniowiecznych Włoszech. Z tymi Włochami było dużo skojarzeń. A teraz mam męża Włocha, więc może to jakaś kontynuacja? Wiele z tych inforrmacji już uległo zapomnieniu, gdyż jako ajurwedyjska Vata mam słabą pamięć i nie przywiązuję wagi do wielu rzeczy.
Biblioteki Liści Palmowych nie szukała specjalnie. Nawet o niej nie słyszłaa. Pewnego dnia dostała wiadomość od nieznajomego Holendra, z dokładnym adresem i numerem telefonu Biblioteki. Nie zignorowała kolejnego ukłonu Wszechświata i zadzwoniła pod wskazany numer, umawiając się na wizytę za miesiąc, ponieważ terminy spotkań były odległe.
– To było rzeczywiście niezwykłe spotkanie, któremu również towarzyszyły przedziwne zbiegi okoliczności, na których przytocznie nie ma tu jednak miejsca. Dzisiaj już wiem, że jeśli tylko człowiek otworzy się na Wszechświat z bezgranicznym zaufaniem – nie ma dla tych dwojga, w gruncie rzeczy będących jednością: Wszechświata i człowieka, rzeczy niemożliwych. Wielokrotnie przytłaczają nas wydarzenia, których celowości nie potrafimy zrozumieć. Dzieje się tak dlatego, że patrzymy na nie tylko z ludzkiej perspektywy, a nie oglądamy ich z poziomu naszej Duszy, powiedziałabym z “lotu ptaka”. Z góry widać większą całość. Kluczem do sukcesu, jest akceptacja tego co jest. Nie ma to być jednak poddanie z niemożności, lecz poddanie, wywodzące się ze Świadomości. Świadomości tego, że cokolwiek się wydarza, dzieje się za sprawą Wyższej Woli, a więc ma swój wyższy sens. Często stawiamy sobie blokady, twierdząc, że „nie damy rady”, ale to my przecież wprowadzamy te ograniczenia, z obawy przed nieznanym. Trzeba pozbyć się tych ograniczeń, otworzyć umysł i zjednoczyć się ze wszystkim co nas otacza. Stać się z tym jednością. Niezbędne jest jednak zaufanie do Wszechświata. Jeśli go nie masz, to ten układ partnerski, jak każdy, w którym brak zaufania – sypie się. Każda wątpliwość budzi w tobie kolejną, powiększa się, aż wreszcie fala niemożności, niczym tsunami pogrąża cię w twoich własnych pułapkach umysłu i niedoszłych celach. Wszechświat daje sygnały. Ważne jest, by być uważnym. To mogą być drobne wydarzenia, na które normalnie nie zwróciłbyś uwagi, a w konkretnej sytuacji nabierają innego, ważnego znaczenia. To mogą być sny, książka otworzona akurat, niby przypadkowo, na konkretnej stronie, film, w tym właśnie momencie obejrzany, przypadkowa z kimś rozmowa.
Mówi się o samospełniających się przepowiedniach. Jednak czternaście lat temu ja naprawdę nie myślałam o założeniu ośrodka, bo nie czułam ani takiej potrzeby, ani nie było realnych możliwości. Gdzieś to musiało zostać jednak zakodowane w zakamarkach mózgu Wszechświata. I to się w niedługim czasie zaczęło spełniać ku mojemu nieustającemu zdumieniu.
Ziemia kupiona w Kerali? Tak nagle? Ni z tego, ni z owego? Wszechświat nie zawsze liczy się z ludzką logiką. On ma swoją. I jakj zwykle zdumiewa możliwościami “przypadkowych” efektów. Po powrocie z wyprawy do Nowej Zelandii, którą prowadził Drunvalo Melchizedek, jeden z nauczycieli-guru Izabelli, mąż Izy – Gianni podjął wydawać by sie mogło, równie abstrakcyjną decyzję rozstania się z firmą Ferrero, z którą był związany od 16 lat. Z marszu. Bez żadnego zaplecza w postaci nowej pracy. Czyżby też czekał na sygnał Wszechświata. I taki się pojawił. Przyszła propozycja zakupu ziemi w Indiach, od Włoszki, mieszkającej w rodzinnej miejscowości Gianniego.
– To była propozycja zupełnie nierealna. Nie planowaliśmy życia w Indiach, a już zupełnie – prowadzenia tam jakiegokolwiek biznesu. Czekaliśmy dalej.
Następnie pojawiła się propozycja z Egiptu: mężowi zaproponowano stanowisko dyrektora trzech hoteli w Szarm el-Szejk. Kiedy dowiedziano się, że ja jestem marketingowcem i prowadzę Centrum Ajurwedy w Polsce, z miejsca i ja dostałam propozycję objęcia stanowiska dyrektora działu Wellness w tym hotelowym kompleksie. Piękne miejsce nad Morzem Śródziemnym, świetne warunki finansowe. Gianni był zachwycony. A mnie Wszechświat mówił: „to nie to, nasz kierunek to Indie”. Mąż, twardy logistyk, twierdził absolutnie, że to dobra propozycja, ja nadal wyczekiwałam sygnałów od Wszechświata. No i wydarzyła się taka historia: we Włoszech na lotnisku, przy kasie, nieznajomy starszy pan podchodzi do nas, i o nic nie pytany mówi tak: – Wiecie państwo, ja tylko dwa razy leciałem w swoim życiu, i to dwa razy do Egiptu, na wakacje do hoteli w Szarm el-Szejk, i mówię wam, nigdy tam nie lećcie. W tych molochach tuczą tylko ludzi jak kurczaki..
To było niesamowite, stanęlismy jak wryci. – Widzisz? Masz znak – mówię do Gianniego. Jest zaskoczony, bo wlaśnie na następny dzień ma wyznaczone spotkanie z prezesem tychże hoteli, w celu ostatecznych ustaleń biznesowych. Co robić? – Poczekamy na drugi – bagatelizuje śmiejąc się mąż. Idziemy w kierunku wyjścia, kiedy nagle przed nami wyłania się postać tego samego człowieka, który mówi prosto do mojego męża: – Zapomniałem ci powiedzieć, że oni tam mają karabiny i strzelają… Po czym odwrócił sie i odszedł. – No, to masz drugi – powiedziałam. – Mało?
W taki oto sposób, odrzuciliśmy propozycje, wydawać by się mogło, nie do odrzucenia, na rzecz zakupu ziemi w Indiach, w jeszcze niewiadomych celach.
Kupiliśmy ją od bezpośredniej uczennicy Maharishiego, która w wieku trzynastu lat rozpoczęła u niego nauki. Dziś przekroczyła pięćdziesiątkę. Bogata duchowo osoba, która najważniejsze decyzje podejmuje w drodze medytacji. W tym stanie przyszła do niej informacja, że ziemia ma zostać sprzedana pod ośrodek duchowego rozwoju i uzdrawiania. Spotykając nas, nie miała wątpliwości dla kogo ją przeznaczyć. Propozycji sprzedaży miała bardzo wiele. Było to miejsce wymarzone na hotelowy biznes, jednak ona wstrzymywała się z decyzją, wciąż czekając, podobnie do mnie, na sygnał od Wszechświata. Cóż było robić, skusiły nas w końcu te sygnały i zdecydowaliśmy się od niej zakupić tę ziemię. Historia naszych już późniejszych wspólnych, niewiarygodnych komunikacji ze Wszechświatem jest fascynująca i związana ze znajomościami z całego świata, ale o tym, już z braku czasu, porozmawiamy, mam nadzieję, kiedy indziej.
RzucIć się na głęboką wodę, bo Wszechświat wzywa, podpowiada, zachęca? Nie wątpić ani przez chwilę?
– Z natury byłam człowiekiem wątpiącym. Stąd też przez wiele lat mojego życia, trudno było mi świadomie zaufać. Intuicja mówiła jednak wyraźnie, co mam robić, więc podążałam za nią, nie zdając sobie z tego sprawy. Doświadczyłam jednak wielokrotnie, że Wszechświat daje tak wyraźne wskazówki, że wystarczy tylko wyczulić się na nie, stać się bardziej uważnym, na każdym kroku, obserwować i łączyć fakty, nawet z pogranicza metafizyki.
Miałam niedawno trudny moment i nie wiedziałam, co robić. Zwróciłam się wówczas do Wszechświata o pomoc, o jakąś bardziej klarowną podpowiedź. Było to już w Indiach. Praktykując poranną jogę na tarasie, spostrzegłam w jego rogu, trzepoczącego skrzydłami sokoła. Taras biegł wzdłuż całej ściany piętra budynku i był otoczony barierką ze szklanej tafli. Sokół z determinacją walił łbem w szybę, gdyż nie widział tej niewidzialnej bariery. Nie próbował nawet wzbić się nieco w górę. Patrzyłam z przerażeniem, jak z dzioba spływa mu ślina, jak szybko oddycha i w coraz większej panice wali w tę szybę. Podeszłam powoli i bardzo spokojnie zaczęłam do niego mówić, by uspokoił oddech, by mi zaufał, gdyż ja mu mogę pomóc. Wszystko działo się szybko, choć mnie wydawało się jakby na zwolnionym filmie. Przez myśl przemknęło mi, że mogę podnieśc go na wysokość barierki, na kiju od szczotki, którą spostrzegłam w rogu tarasu. Nie pomyślałam wówczas, ze ten ptak jest ogromny i musi też być bardzo ciężki. Tak więc podsunęłam kij i telepatycznie zachęcałam go, by przysiadł na nim, jednocześnie szepcząc, że go kocham, i że pragnę mu pomóc. Sokół umiejscowił się na kiju i spowolnił oddech. Nie wiem jaką siłą, chyba siłą woli, podniosłam kij na wysokość barierki mając nadzieję, że ptak wzbije się w górę i odleci. On jednak był tak przerażony, że zdrętwiał na tym kiju, a mnie ręce zaczęły opadać pod wpływem ciężaru. Jakąś niezrozumiałą mocą udało mi się przenieść kij wraz z siedzącym na nim sokołem na poręcz pobliskiego krzesła. W tym momencie, spojrzeliśmy sobie w oczy. Trwało to kilka chwil. Zamarłam. Czułam tyle miłości. Ptak uspokoił się, po czym nagle poszybował w górę, wolny i piękny. Rozpłakałam się. Zrozumiałam. To był sygnał od Wszechświata.
Czasami nie widzimy prawdziwej przeszkody i walimy ślepo głową w przysłowiowy mur. W panice, bez nadziei. Ale gdybyśmy tylko uspokoili oddech, zaufali Wszechświatowi, że pomoc nadejdzie, to moglibyśmy wzbić się w górę, ponad problem, wolni i piękni.
Od trzynastu lat jeździ do Indii. Początkowo były to wyjazdy z chętnymi do rozmaitych ośrodków ajurwedy rozsianych po całym kraju. Napatrzyła się na wszelkiego rodzaju możliwości prowadzenia takich miejsc. Dostrzegała niedociągnięcia. Cały czas miała takie wewnętrzne przekonanie, że można byłoby to zrobić inaczej, usprawnić pod względem jakości zabiegów, kuchni i higieny, mniej turystyczno-komercyjnie, bardziej dogłębnie-ozdrowieńczo. I skończyło się takim paradoksem, że Polka, po zdobyciu odpowiedniej wiedzy i latach praktyki, założyła najbardziej ajurwedyjski z ajurwedyjskich ośrodek w Indiach, wyjątkowo dbający o perfekcyjne stosowanie zasad tej sztuki uzdrawiania.
Indie w ostatnich dziesięcioleciach, coraz częściej nawiedzane przez turystów przyzwyczaiły się do turystycznego i marketingowego przekazu zasad ajurwedy. Wiele ośrodków spłyciło głęboką wiedzę starożytności traktując ją merkantylnie.
ISIS Ayurveda Retreat w Kerali zbudowany jest wedle zasad Świętej Geometrii, wspomagającej uzdrawianie. Zaprojektował go zaprzyjaźniony architekt z Kolumbii.
– W dzisiejszych czasach ta ajurwedyjska wiedza energetyczno-duchowa zanika. Pacjent przyjeżdża i może być leniem. Leży i go masują. Lekarze nie odnoszą się do uzdrawiania holistycznie. I nikt nie mówi już dzisiaj o duchowości, o emocjach, o energiach. Dla mnie wiedza ajurwedyjska niesie z sobą znacznie więcej niż tylko leczenie na poziomie ciała. Jeśli człowiek chce wyzdrowieć nie może bezczynnie leżeć. I tu zaczyna się ten system, który ja wprowadzam w życie. Uzdrawianie „całego” człowieka przy jego współpracy i chęci do współdziałania w tym właśnie celu. Nie możemy żadnego z elementów uzdrawiania odłożyć „na później”. Mówić, że najpierw uzdrowimy ciało, a potem duszę. To trzeba robić równocześnie, gdyż wszystkie nasze ciała funkcjonują synchronicznie. Człowiek jest przecież jednym organizmem. I funkcjonuje na wielu poziomach jednocześnie. Moim skromnym zdaniem, medycyna przyszłości bedzie już tylko medycyną energetyczną, bez konieczności pracy z ciałem, by przywrócic mu pełną harmonię.
Dziś na razie wciąż jeszcze pracujemy na obu poziomach. Oczywiście są bardzo różne zapotrzebowania i różne metody pracy. Każdy, kto do mnie trafia ma jakiś problem natury zdrowotnej, czy to na poziomie ciała fizycznego, czy natury psychicznej. Do każdego trzeba znaleźć inne podejście. Udaje mi się to, choć nie zawsze wiem, jak to się dokładnie odbywa. Myślę, że po prostu wsłuchuję się w podpowiedzi Wszechświata. Często spływa na mnie tzw. wyższa wiedza i wiem, jakiego rodzaju praca w danym przypadku powinna być wykonana, żeby problem rozwiązać.
Ludzie są uwięzieni we własnym widzeniu świata przez pryzmat swoich „czterech ścian” i trudno im wyjśc poza ten stereotyp. Ja mogę zobaczyć ich problem z lotu ptaka, z góry. Slucham ich bardzo uważnie, i to naprowadza mnie na właściwy trop. Praca z klientem jest pełną współpracą. Każdy musi sobie zdać sprawę, że jest w pełni odpowiedzialny za siebie, swoje wybory, swoje życie. Każdy problem, choroba, może mieć swoje żródło nie tylko w naszym obecnym życiu, ale wywodzić się z poprzednich pokoleń, może być ściśle powiązana z historią naszych przodków i ich „nieprzerobionymi” lekcjami życia. Praktycznie wszystkie kultury różnych kontynentów, czy to hawajscy Kahuni, Nowozelandzcy Waitaha, Indianie obu Ameryk, afrykańscy szamani Sangoma, czy też tradycja hinduska – mówią to samo: jesteśmy nierozdzielnie powiązani z naszymi przodkami, przodkami naszych przodków, i przodkami wszystkich przodków. Jednym słowem, nasza historia, nie jest tylko naszą historią osobistą. I to jest własnie fascynująca praca z Sobą, i to jest właśnie fascynacja Życiem.
Gdyby ludzie mieli szerszą wiedzę w tej materii – zdecydowanie rzadziej szukaliby pomocy lekarza. Jeśli trafia do mnie pacjentka z bólem w lewym kolanie, to zapewne nie bedę szukała żródła problemu tylko na fizycznej płasczyźnie, lecz wejdę w psychosomatykę spoglądając np. na sferę jej kobiecości, wyrażania siebie, jako kobiety, jej relacji z matką, z lękami dotyczącymi pewnego stąpania po ziemi, może zesztywnienia mentalnego, czy też skostniałych schematów dotyczących całego zagadnienia „bycia kobietą” . Jak powiedziałam, każdy przypadek, choć z pozoru taki sam, może mieć zupełnie inne źródło, z którego się wywodzi, stąd rozwiazania będą inne.
Doskonale obserwuję „uzdrowienia” w mojej rodzinie. Kiedy sama uporam się z jakimś problemem – ten ozdrowieńczy fakt manifestuje się także wśród moich najbliższych. Mam mnóstwo takich doświadczeń. Bardzo osobistych, ale rzeczywistych i namacalnych. Dlatego ja nie mogę mieć wątpliwości. Działam z pełnym zaufaniem, choć jestem tylko człowiekiem, i czasami mi się to nie udaje.
Dziś Izabella Demozzi przebywa głównie w Indiach, w swoim ośrodku ISIS Ayurveda Retreat, w małej miejscowości Chowara, w Kerali. Rozwijając stale własny ośrodek, dogląda jednoczesnie warszawskiego Centrum, jest spełniona, tańcząca ze Wszechświatem w imię dobra innych i swojego własnego.